
Zaczytana Madusia: „Stowarzyszenie Miłośników Zagadek” Samuel Burr – recenzja
Nie do wiary jak cudnie zapowiada się wrzesień – podśpiewuję sobie dzisiaj pod nosem jedną z piosenek łódzkiego zespołu Coma, który darzę ogromnym sentymentem. Po urlopie wróciłam zrelaksowana i z głową pełną pomysłów, mając nadzieję, że mój słomiany zapał nie wygaśnie zbyt szybko. Nadrobiłam też w większości czytelnicze zaległości i dzisiaj przychodzę z recenzją jednej z nich. „Stowarzyszenie Miłośników Zagadek” to głośny debiut, więc tym chętniej po niego sięgnęłam, bo zawsze taka wrzawa medialna powoduje u mnie chęć sprawdzenia, czy aby na pewno ta książka jest warta takiego zamieszania. A jak wyszło w tym przypadku? Zapraszam na recenzję!

Stowarzyszenie Miłośników Zagadek brzmi tajemniczo i niezwykle intrygująco, więc nic dziwnego, że gdy już sięgnęłam po tę lekturę, to nie mogłam się od niej oderwać. Angielski humor, dystynkcja i subtelność w zachowaniu bohaterów, którzy w jesieni swego życia stworzyli wyjątkową społeczność, to naprawdę doskonałe połączenie.
I chociaż głównym bohaterem jest Clayton Stumper, wychowanek Stowarzyszenia, podrzucony w niemowlęctwie na progu jego siedziby, to tworząca je niecodzienna gromada nadaje tej historii niepowtarzalnego klimatu. Po śmierci swojej opiekunki panny Pippy Allsbrook, będącej zarazem założycielki Stowarzyszenia i właścicielki rezydencji, w której się ono mieści, jego największym pragnieniem staje się odnalezienie biologicznych rodziców. I tu zaczyna się jego zaskakująca przygoda, bowiem mieszkając w takim, a nie innym środowisku, dojście do prawdy będzie prawdziwym wyzwaniem. Mężczyzna otrzymuje specjalnie przygotowaną dla niego krzyżówkę i list, za pomocą których ma odnaleźć rozwiązanie tajemnicy swoich narodzin.
Clayton po raz pierwszy samodzielnie opuszcza na dłużej siedzibę Stowarzyszenia, by zmierzyć się z prawdą. Pamięta jednak nauki swojej opiekunki, że samo rozwiązywanie zagadki już jest przygodą samą w sobie, a rozwiązanie to tylko wisienka na torcie. I chociaż Clayton dąży do pozyskania najważniejszej dla niego informacji, to oprócz fizycznej podróży, odbędzie także tę w głąb siebie i pozwoli mu lepiej zrozumieć samego siebie. I to też będzie ciekawa wyprawa.
Ale tak szczerze mówiąc, to dla mnie przygody Claytona były wyłącznie dodatkiem, zdecydowanie bardziej ciekawiło mnie samo Stowarzyszenie, jego powstanie i jego barwni członkowie. To ta historia jest największą siłą tej książki, tworząc ciepły i taki po prostu miły klimat. Nieporadne zachowania introwertyków, którzy najlepiej czują się w swoim własnym towarzystwie i ich niezdarne interakcje między sobą, to prawdziwie przeurocze fragmenty. To także opowieść o wspólnocie, o miłości, przyjaźni i o przywiązaniu.
Zupełnie nie dziwię się, że „Stowarzyszenie Miłośników Zagadek” zbiera tak pozytywne recenzje. To przeurocza, ciepła i piękna lektura o emocjach i o poszukiwaniu samego siebie. Ta historia jest jak ulubiony kocyk, dająca wytchnienie w tym głośnym i pędzącym ciągle do przodu świecie, taka idealna cosy book. I nawet te zagadki mi nie przeszkadzały, chociaż gdybym sama chciała je rozwiązywać, to na pewno byłyby dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Książkę polecam na długie jesienne wieczory, wtedy siądzie idealnie.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Literackim/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.
