Książki

Zaczytana Madusia: „Zabiłaś mnie pierwsza” John Marrs – recenzja

Piąty dzień listopada w anglosaskiej tradycji funkcjonuje jako rocznica wykrycia spisku prochowego, który miał na celu zgładzenie króla Anglii i Szkocji Jakuba I Stuarta. Noc Ognisk stała się pretekstem do wielkich plenerowych widowisk, których kulminacyjnym momentem jest palenie wielkich stosów, a także pokazy fajerwerków. To czas pełen radości i beztroskiej zabawy, aczkolwiek John Marrs postanowił go wyjątkowo niecnie wykorzystać w swojej najnowszej powieści o osądzającym tytule: „Zabiłaś mnie pierwsza”. Zapraszam na recenzję!

Historia Margot, Anny i Liv, będąca kanwą najnowszej powieści Marrsa, wydaje się być jednym z mocniej eksploatowanych wątków we współczesnych thrillerach. Ot, dwie przyjaciółki mieszkające nieopodal siebie na jednej ulicy – Margot, nieco skompromitowana i przebrzmiała celebrytka oraz Anna – jej oddana i wyjątkowo zmęczona życiem przyjaciółka – zaprzyjaźniają się z nową sąsiadką, którą jest trzecia z naszych bohaterek. Liv wydaje się wieść idealne życie, bo jest zarazem piękna, urocza i prawdziwie przyjacielska, a dodatkowo wręcz łaknie przyjaźni obu kobiet. Ich znajomość pozornie zacieśnia się z każdym dniem, ale pod maską szerokich uśmiechów i momentami aż przesłodzonych uprzejmości, kryją się głęboko przerażające tajemnice. Brzmi znajomo c’nie? Na pewno czytaliście niejedną taką książkę, więc dlaczego mielibyście sięgnąć po następną, skoro to wszystko wydaje się tak banalne.

Otóż Marrs wyrwał się z tego kręgu banału i utartych schematów. Jego „Zabiłaś mnie pierwsza” zaskakuje swoją złożonością, a sam autor wodzi czytelnika na pokuszenie, podsuwając pozornie oczywiste rozwiązania, które okazują się jedynie zasłoną dymną. Nie od dziś wiadomo, że zemsta najlepiej smakuje na zimno, ale odrobina (ewentualnie znacznie więcej) płomieni jej nie zaszkodzi. I tu swoją rolę odegra właśnie piąty dzień listopada, gdy okoliczni mieszkańcy gromadzą się na wielkim festynie, którego kulminacyjnym momentem jest podpalenie wielkiego stosu złożonego z drewna, przeróżnych gałązek i…trumny. I to takiej zupełnie niewidocznej dla widzów! Aż strach pomyśleć, co musi czuć ktoś, kto niefortunnie znajdzie się w jej wnętrzu.

Taką właśnie sceną otwiera się cała historia, ale dochodzimy do rozwiązania zagadki powoli, cofając się o jedenaście miesięcy, gdy przypadek sprawił, że losy Margot, Anny i Liv splotły się w jedną nic. Chociaż… czy to na pewno był tylko ślepy los czy jednak ktoś mu pomógł? I jeśli tak, to dlaczego – co takiego kryje przeszłość, że domaga się aż tak widowiskowej ofiary?

„Zabiłaś mnie pierwsza” zaskoczyła mnie swoją niebanalnością, łatwością prowadzenia historii i przede wszystkim, niespodziewanymi zwrotami akcji. Pewne rzeczy można było odkryć i zrozumieć jeszcze przed wielkim finałem, ale absolutnie nie odebrało mi to żadnej radości z czytania i delektowania się lekturą. Aczkolwiek to delektowanie się nie oznacza niepotrzebnych dłużyzn, całą książkę i tak wciągnęłam w jeden wieczór i skończyła ją, nomem omen, z wypiekami na twarzy. Zdecydowanie kupuję w całości ten thriller, to jedna z lepszych rozrywek tej jesieni. Jeśli lektura jest jeszcze przed wami, nie wahajcie się dłużej – długi, chłodny wieczór to idealny czas dla niej!

/*współpraca barterowa z wydawnictwem Czwarta Strona Kryminału/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *