Podróże

Włoskie opowieści: średniowieczny Manhattan.

       Czerwiec, zbliżający się wielkimi krokami początek sesji, wreszcie piękna pogoda, tyle rzeczy do zrobienia i nagle znienacka dopada Cię wirus czegoś, co podziałało bardzo źle na żołądek i jedyne o czym marzysz- to żeby się skończyło. Cokolwiek- choroba, dzień, świat. Na szczęście już mi lepiej i można zacząć nadrabiać zaległości w nauce i pracy. A najlepiej napisać notkę. A co. 😉
       Dzisiaj już czwarta część włoskich opowieści, dotycząca miasteczka, które było numerem jeden na naszej liście odwiedzin. I faktycznie, zrobiło na mnie ogromne wrażenie i żałowałam, że nie mogliśmy w nim spędzić więcej czasu niż jedno krótkie popołudnie. 
tam w oddali już widać cel naszej podróży.
     Droga z Volterry do naszego następnego punktu podróży wiodła jeszcze bardziej malowniczymi i stromymi zakrętami i wzgórzami. Pięknych widoków nie brakowało, zwłaszcza że powoli zaczynało się przebijać słońce przez chmury towarzyszące nam od samego rana. Bardzo chcieliśmy uchwycić charakterystyczne wieże San Gimignano (bo tak właśnie nazywało się miasteczko), które widzieliśmy wcześniej na wielu zdjęciach, a które tak bardzo nas fascynowały. Jak widać po pierwszym zdjęciu, nie było to najprostsze zadanie, bowiem jak już znaleźliśmy jakiś zjazd/parking/zatoczkę, to okazywało się, że jednak lepsza widoczność była wcześniej albo w miejscu, gdzie akurat zatrzymać się nie wolno było. Mimo to- coś uchwycić nam się udało. 🙂
zakręcona droga. 😉
wieże- ujęcie drugie, już prawie idealne.
ujęcie trzecie- najlepsze. \\o/
       
       Zwiedzanie San Gimignano przypadło nam akurat w Poniedziałek Wielkanocny, aczkolwiek ilość ludzi przeraziła nas. Takiego tłoku się nie spodziewaliśmy, zwłaszcza po wizycie w Volterze, gdzie przecież nie było źle. Natomiast tutaj znalezienie miejsca parkingowego graniczyło z cudem, jeździliśmy w kółko od parkingu do parkingu, czekając aż coś się zwolni, jednakże stwierdziliśmy, że to bezcelowe jest i odjechaliśmy kawałek poza miasto, gdzie po obu stronach drogi samochody parkowały na każdym wolnej przestrzeni. Koniec końców zaparkowaliśmy, ale czekał nas półgodzinny spacerek w jedną stronę, głównie wzdłuż pobocza. Na szczęście nic nas nie rozjechało, chociaż chwilami bywało ciężko, zwłaszcza jak mijaliśmy inne grupy turystów. Wreszcie jednak dotarliśmy pod bramę wejściową. 😉
       
      Tutaj wydawało się, że tłum jakoś się przerzedził, ale było to niestety złudne wrażenie. Zresztą, w przewodniku, który mieliśmy było wyraźnie napisane, że lepiej od razu skręcić w boczne uliczki, bo 90% zwiedzających porusza się na głównej osi między dwoma placami. Nie doczytaliśmy tylko dalej, że lepiej unikać tego miejsca w dni świąteczne, bo zjeżdża wtedy mnóstwo Włochów. Zarówno w jednym jak i w drugim przypadku przewodnik miał rację. 😉
po lewej- główna ulica, po prawej ulica równoległa.;)
       
       Cały czas dziwiłam się, dlaczego wszyscy tak bardzo tłoczą się na tej głównej ulicy, skoro te tuż obok są niemalże puste i niejednokrotnie zdecydowanie bardziej urodziwe. Mnogość zaułków, schodków, różnych zakamarków wprost urzekała. I widok górujących nad tym wszystkim wież, do których powoli się zbliżaliśmy. 🙂

      Wieże, będące znakiem charakterystycznym tego doskonale zachowanego średniowiecznego miasteczka, są naprawdę niesamowite. Właśnie dzięki nim to miejsce jest określane mianem Manhattanu średniowiecza. Zwyczaj budowania czworokątnych wież przy domach najzamożniejszych mieszkańców, narodził się na początku XIII wieku. Im wyższa wieża, tym bogatszy był ród ją wznoszący, dodatkowo obok prestiżu, pełniły one także funkcje obronne. Były one także przedmiotem rywalizacji między rodami, bowiem pod koniec wieku czternastego, były już 72 takie wieże. To dopiero musiał być widok, skoro już czternaście (czyli te, które przetrwały do naszych czasów) robi tak wielkie wrażenie. Zresztą, obecnie całe historyczne centrum San Gimignano zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO, co zupełnie mnie nie dziwi, bowiem jest to naprawdę niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju miejsce. 🙂

       Największą atrakcją, według nas, jest możliwość wejścia na 54-metrową wieżę ratuszową. W średniowieczu była ona wyznacznikiem dla rodów w kwestii dozwolonej wysokości wież, bowiem niektórzy właściciele mieli dużą fantazję i budowali je przesadnie wysokie, przez co groziły one zawaleniem. Dlatego też wspólnota miasteczka wydała zarządzenie, na mocy którego żadna budowla nie mogła przewyższać wieży ratuszowej. Trzeba przyznać, że widok z niej zapiera dech w piersiach i można stać na niej i podziwiać go przez bardzo długi czas. Zwłaszcza, że właśnie wtedy wyszło słońce i dzięki niemu Toskania rozbłysła mnogością i intensywnością barw i odcieni. Absolutnie przepięknie tam było. Zresztą, słowa nie wyrażą tego tak dobrze jak zdjęcia. 🙂

       Na wieży spędziliśmy co najmniej z pół godziny, ale z racji upływającego czasu, postanowiliśmy wreszcie z niej zejść i przejść się po miasteczku. Każdy przewodnik polecał nam lody na rynku, ale była do nich tak ogromna kolejka, że nawet się w niej nie ustawialiśmy, żeby nie marnować czasu. Lody kupiliśmy wychodząc z miasteczka, tuż przy bramie i smakowały tak przepysznie, że nie wiem co musiały mieć w sobie tamte, że taka kolejka do nich była. Nasze były chyba jednymi z lepszych lodów, jakie w życiu jadłam. Szczególnie czekoladowe. <3
      Podsumowując, San Gimignano jest naprawdę miejscem, które będąc w Toskanii, trzeba odwiedzić. Posiada niesamowity klimat, wieże robią ogromne wrażenie, w małych uliczkach można się spokojnie zgubić, są tam także miejsca, żeby siąść sobie na trawce bądź ławeczce i odpocząć, nasycając się niecodziennym widokiem. Polecam każdemu. 😉

~~Madusia.

40 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *