Podróże

Chorwackie opowieści: przeuroczy mały Nin. :)

      \”Tak, jestem szczęśliwa\”- tymi słowami rozpoczyna się jeden z moich ulubionych wierszy Szymborskiej. I ostatnio zdałam sobie sprawę, że naprawdę właśnie taka jestem. I nawet pogoda, przez którą marznę szalenie, nie za bardzo psuje mi ten dobry nastrój. Wszystko powoli się układa, zaczyna wyglądać tak jak chciałam i nawet kierowcy autobusów czekają z otwartymi specjalnie dla mnie drzwiami na pustym przystanku, bo zobaczyli mnie biegnącą w lusterku. I wreszcie świeci nam w Krakowie słońce, bo ostatnie dni mgliste szalenie były. I właśnie to słońce przypomniało mi ostatnie miejsce w Chorwacji, gdzie zatrzymaliśmy się na kilka godzin w drodze powrotnej i przez to jechaliśmy całą Słowację w ciemnościach. I był to jeden z gorszych fragmentów podróży, jaki przeżyłam do tej pory. A że stara jestem, to trochę przeżyłam. 😉 Ale warto było się zatrzymać, bowiem malutki Nin jest absolutnie cudowny i żałowałabym bardzo, gdybyśmy go ominęli.

     Zbliżając się do Ninu, drogą z Zadaru, jeszcze przed samym miasteczkiem wita nas górujący nad okolicą kościółek św. Mikołaja, pochodzący z XII wieku. Charakteryzuje się bardzo nietypową budową, bowiem jest to po prostu wieża z blankami zbudowana na planie koniczyny, która pełniła funkcje obronne w okresie wojen z Turkami. Trzeba przyznać, że jest on doskonale do takiego celu przeznaczony, bowiem usytuowany jest na niewielkim wzgórzu, dzięki czemu widać dokładnie całą okolicę. 🙂

        Stare miasto Ninu znajduje się na niewielkiej wyspie, która jest połączona ze stałym lądem za pomocą dwóch kamiennych mostów i dwóch kamiennych bram prowadzących do centrum. Zaparkowaliśmy tuż przed Dolnym mostem i bramą, a że był to wtorek rano, to tłumu turystów nie było. I bardzo nas to cieszyło, bo jednak starówka jest naprawdę niewielka, cała wyspa ma około 500 metrów średnicy. Zapewne dzięki takiej wielkości i położeniu był to teren zamieszkiwany już w IX w. p.n.e. i w pewnych okresach miał naprawdę spore znaczenie (szczególnie na początku państwa chorwackiego, bowiem przez pewien czas pełnił on funkcję rezydencji królewskiej i ośrodka koronacyjnego, co osobiście mnie zupełnie nie dziwi).
wejście do Ninu, Dolny most i król Branimir.
za bramą.
widoczek z mostu dolnego.
a tutaj brama i most górny.
     
        Idąc prosto główną uliczką mijamy po prawej stronie dzwonnicę kościoła św. Anzelma pochodzącą z XIII wieku. Niestety nie można było na nią wejść, co oczywiście bardzo nas zasmuciło. Obok dzwonnicy (co jest dość logiczne) znajduje się pierwsza chorwacka katedra datowana na VI w n.e. (też św. Anzelma), a także pomnik Grzegorza z Ninu, uważanego za obrońcę języka i pisma słowiańskiego. I muszę przyznać, że z tych trzech zabytków Grzegorz robi zdecydowanie największe wrażenie. Trochę jak postać z Harry\’ego Pottera mi się wydał. 😉

        Zdecydowanie jednak najbardziej fotogenicznym zabytkiem Ninu jest kościół św. Krzyża pochodzący z IX w., będący kiedyś najmniejszą katedrą świata (bowiem na tylko 40 metrów obwodu). Na tle gór, które są niesamowitym tłem Ninu wygląda naprawdę przepięknie. I do tego to błękitne niebo nad tym wszystkim. Mieliśmy szczęście, że udało nam się jeszcze dotrzeć do niego na tyle wcześnie, że nikt się w pobliżu nie pałętał, bo wracając kilkanaście minut później napotkaliśmy przy nim jakąś uroczystość szkolną i zdjęcia nie prezentowały się już tak ładnie. 😉

       Ważnym okresem w historii Ninu były czasy rzymskie, w trakcie których miasteczko wzbogaciło się o forum, amfiteatr i świątynię. Szczególnie świątynia robiła wrażenie, była bowiem największa w Dalmacji, niestety nie zostało po niej zbyt wiele. Niemniej kolumna wygląda pięknie. 🙂 Bardzo ciekawie został także przedstawiony rzymski dom i rozkład jego pomieszczeń. Nawet nie myślałam, że takie spore były. Chociaż z takim widokiem, sama budowałabym jak największy. 😉

       Muszę jednak przyznać, że największe wrażenie zrobiły na mnie rzeczy, niebędące dziełem człowieka. Otoczenie Ninu i widoki rozciągające się z tego miasteczka są po prostu niesamowite. Nie mogłam oderwać oczu od gór majaczących tak strasznie blisko na horyzoncie, sprawiających chwilami wrażenie bardzo nisko osadzonych chmur. I to nasycenie barw dookoła i ciepło słońca i pewnie fakt, że to były już nasze ostatnie godziny w Chorwacji, wszystko razem sprawiało, że nie chciało się nigdzie dalej stąd ruszać. Mogłabym siąść na brzegu zatoki i patrzeć przed siebie i nie znudziłoby mi się to za szybko. Niestety, czas nas gonił i nie mogłam sobie na to pozwolić, ale przynajmniej zostały mi wspomnienia i zdjęcia, do których mogę wracać, gdy tylko zatęsknię. A wracam często i zapewne będę wracała znacznie częściej, gdy przyjdzie zima. 🙂

~~Madusia.

43 komentarze

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *