Zaczytana Madusia: „Gra Kłamstw” Ruth Ware – recenzja przedpremierowa
Jak to mówią – do trzech razy sztuka! Dwie poprzednie książki Ruth Ware dość mocno mnie rozczarowały, dlatego po najnowszą „Grę Kłamstw” sięgałam z dużymi obawami. Bałam się kolejnego zawodu, ale ten niezwykle mocny kolor okładki przekonał mnie na tyle, że pokusiłam się o przedpremierowe czytanie. Czy tym razem było słabo czy też te wściekle różowe barwy zwiastowały coś naprawdę dobrego? Zapraszam na recenzję!
No! Dobre to było! Ruth Ware wróciła do poziomu, który pokochałam w jej wcześniejszych książkach (wyłączając te dwie ostatnie). Znów zarwałam dla niej noc, chociaż w moim wieku ta noc zaczyna się dość wcześnie, a nad „Grą Kłamstw” siedziałam prawie do północy, żeby tylko dowiedzieć się jak kończy się ta niesamowicie straszna zabawa. Ale jak głosi sama okładka: „To już nie gra, gdy ktoś umiera”. A śmierci nie brakuje, jej długi cień wisi nad bohaterkami od wielu lat.
Początek jest dynamiczny, a wszystko zaczyna się od jednego smsa i dwóch magicznych słów „potrzebuję Cię”. Jest to hasło, które oznacza, że nasze cztery główne bohaterki muszą koniecznie spotkać się u jednej z nich, bo pojawił się problem, mający swoje początki w czasach szkolnych wszystkich dziewcząt. Stamtąd też wywodzi się ich przyjaźń – niecały jeden rok w szkole z internatem, w której stworzyły sobie swój własny świat oparty właśnie na tytułowej Grze kłamstw.
Szkolna sielanka kończy się jednak z tajemniczym zniknięciem ojca jednej z nich, będącego zarazem nauczycielem rysunku. To właśnie one będą powodem skandalu, który rozdzieli dziewczęta, a także pozwoli podejrzewać, że ich twórca dobrowolnie zszedł z tego świata. Zostawił po sobie wyjątkowo przejmujący pożegnalny list, ale jego ciała nigdy nieodnaleziono. Aż do teraz, gdy przypadkowo jeden ze spacerujących psów wykopał ludzką kość. To wydarzenie jest powodem smsa, rozpoczynającego całą akcję.
„Gra kłamstw”, mimo mocnego początku, rozwija się powoli. Autorka buduje nastrój, rzucając czytelnikowi drobne wskazówki, z których ciężko jednak zbudować sensowne rozwiązanie. Oprócz dziewcząt ważną rolę odgrywa niejaki Luc, przybrany syn zaginionego nauczyciela i zarazem brat jednej z bohaterek. Do tego mamy duszną atmosferę małego miasteczka, gdzie każdy wszystko pamięta i ma wyrobione własne zdanie i rozpadający się młyn, w którym spędzamy większość czasu razem z bohaterkami. Chwilami można się naprawdę przestraszyć.
Nie jest to zwykły thriller, jakich wiele. Ruth Ware pokusiła się tym razem o niespotykaną do tej pory delikatność. Twarde i szorstkie kanty opowieści niespodziewanie wygładza subtelnymi wątkami miłosnymi, które nie narzucają się czytelnikowi, jedynie łagodzą całą historię. Dzięki temu książkę odbiera się inaczej niż typowy thriller, nie brak tu niespodziewanych uczuć i emocji, tej całej ciepłej palety, której spodziewamy się raczej w powieściach mocno obyczajowych niż w cięższych powieściach. Podoba mi się takie oblicze autorki i bardzo się cieszę, że mimo już sporej ilości wydanych powieści, ciągle potrafi mnie tak pozytywnie zaskoczyć. „Gra kłamstw” to prawdziwy majstersztyk, który polecam z całego serduszka.
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Czwarta Strona Kryminału/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.