Zaczytana Madusia: „W głąb” Katarzyna Bonda – recenzja przedpremierowa
Znalazłam książkę roku 2024! I chociaż wieloma się zachwycałam, a sporo zapewne jeszcze przede mną, to Katarzyna Bonda rozwaliła system swoją najnowszą powieścią. Po raz pierwszy brakuje mi słów, żeby wyrazić to, co czuję po jej przeczytaniu. „W głąb” to tytuł obowiązkowy – po prostu. To w niej, jak w soczewce, autorka wreszcie głośno powiedziała o tym, co niby wszyscy wiedzą, co czasem pojawia się w literaturze (szczególnie w reportażach – „Głośnik w głowie” to absolutny must read), o czym czasem słyszymy w telewizji – o zapaści w psychiatrii dziecięcej. I nawet jeśli uważacie, że to Was nie dotyczy, to i tak musicie przeczytać tę książkę! Zapraszam na recenzję.
Katarzyna Bonda jest dla mnie tegorocznym wielkim powrotem do grona moich ulubionych autorek. Po długiej przerwie, spowodowanej niechęcią do Saszy Zalewskiej, postanowiłam dać jej szansę w powieściach utkanych na kanwie prawdziwych wydarzeń. Ta jest trzecim tytułem w tym roku i zdecydowanie wygrywa w rankingu najlepszych książek roku 2024. Jest doskonała (z małymi wyjątkami, o których napiszę na końcu).
Akcja książki skupia się na morderstwie jednej z pacjentek z dziecięcego szpitala psychiatrycznego, która została znaleziona z poderżniętym gardłem. Wydaje się, że sprawca jest znany, wszak znaleziono obok niej Rysia z nożem do tapet w ręku. Aby nie spowodować skandalu, wszyscy szybko dążą do zamknięcia sprawy, zupełnie nie zwracając uwagi na pojawiające się wątpliwości. I tutaj pojawia się nasz bohater – Jakub Sobieski, prywatny detektyw. Jego potencjalna ukochana Ada prosi go o pomoc właśnie w tej sprawie, bowiem matka Rysia jest jej przyjaciółką. Jakub się waha, ale w końcu bierze sprawę i przenosi się na pewien czas do Krakowa, ponieważ tam mieszkają rodzice, a i szpital znajduje się niedaleko od niego.
Dziecięcy szpital psychiatryczny jest miejscem upiornym, w którym praktycznie króluje samowola pacjentów, a jednym środkiem terapeutycznym są leki, które pomagają tylko doraźnie. Nikt się tymi dziećmi nie zajmuje, nie oferuje im żadnych zajęć, jedynie zaprzyjaźniony ksiądz, zwany Dobrym Aniołem, regularnie przychodzi w odwiedziny i rozmawia z pacjentami. Niestety tak wygląda rzeczywistość, gdy państwowa służba zdrowia jest niewydolna, a przede wszystkim brakuje systemowego podejścia do leczenia i opieki nad pacjentem. Zachwiana psychika, traumy, zaburzenia osobowości nie są jak złamana ręka, gdzie wystarczy założyć gips i powinno się dobrze zrosnąć. To bardzo delikatne kwestie, w których, tak naprawdę, każdy powinien być traktowany indywidualnie, bo ilu chorych, tyle przypadków. O tym jednak można pomarzyć.
Dzięki sprawie Rysia odkrywamy świat ludzi z zaburzeniami tożsamości, którzy czują się uwięzieni w swoim ciele i trudno im z tym żyć. Detektyw Jakub Sobieski w trakcie badania sprawy trafia w różne środowiska i miejsca – odwiedza hostel dla wykluczonych, gdzie każdy może znaleźć schronienie, daje się wkręcić w kibolski półświatek, a także odkrywa różne przekręty, głównie na lekach. To też niezwykle ważny temat, pokazujący, że leków nie można brać ot tak sobie, kupując nielegalnie recepty czy pigułki. Każde ich użycie powinno być poprzedzone wywiadem lekarskim. Niby takie proste, ale czasem dla niektórych nieosiągalne.
„W głąb” zaskakuje, nomen omen, swoją głębią i dojrzałością, doskonałym opracowaniem tematu i poruszeniem aż tak wielu trudnych zagadnień. Chwilami miałam wrażenie, że już za dużo tych wątków się pojawia i trudno się w nich połapać, ale trwało to tylko przez chwilę. Każdy z nich jest ważny w tej historii i pokazuje wielorakość problemów i ich wagę. Na pewno w trakcie lektury niektóre wydarzenia będziecie mogli odnieść do tych, które wydarzyły się naprawdę, co przydaje całej książce wiarygodności, dzięki czemu czyta się ją czasem bardziej jak reportaż niż powieść. Katarzyna Bonda nie aspiruje jednak do tego rodzaju literatury, ale ważne jest, że potrafi na tak trudnym temacie jak stan psychiatrii dziecięcej, stworzyć tak doskonałą książkę. „W głąb” zdecydowanie zasługuje na uwagę – po prostu musicie ją przeczytać. I tyle. I kropka.
A! Jeszcze miałam się przyczepić, żeby nie było, że zachwycam się bezkrytycznie. Są jednak rzeczy obok których nie mogę przejść obojętnie. Po pierwsze – w Krakowie nie ma starówki, jest stare miasto. A po drugie – chyba Adzie chodziło o obwarzanki, bo raczej nie znam nikogo, kto przyjeżdża do Krakowa zjeść bajgle. No! To tyle uwag, jako że mieszkam już tu ponad połowę swojego życia i coś z Krakusa we mnie jest. Nie zmienia to jednak tego, że to książka doskonała!
/*współpraca barterowa z wydawnictwem Muza/ dziękuję za egzemplarz do recenzji.