Lifestyle

Sentymentalnie: rocznica & The Tall Ships Races 2013 cz.I.

       Dzisiaj notka bardzo sentymentalna, bo i powód jest zacny- rocznica założenia bloga. Wszystko zaczęło się od pomysłu wyprawy na Tall Ships\’ Races, którą miałam opisać właśnie na tym blogu, ale nie do końca mi to wyszło. W sumie- wcale mi to nie wyszło, bo właściwie niewiele na ten temat napisałam. 😉 A że przygoda była pierwszorzędna, to warto o niej opowiedzieć. 🙂 Zanim jednak zacznę, chciałabym podziękować wszystkim za obecność, za rosnącą liczbę wyświetleń i obserwatorów, za coraz więcej pozytywnych komentarzy, które sprawiają, że to pisanie ma sens. Dziękuję i zapraszam. ;*

       Już w pierwszej notce pisałam, iż TTSR jest corocznym świętem żeglarskim, składającym się z regat i imprez okolicznościowych, mającym na celu propagowanie idei wychowania młodzieży na pokładach wielkich żaglowców. Zeszłoroczne regaty The Tall Ships Races rozpoczęły się w Aarhus (Dania, 4-7 lipca), skąd jachty popłynęły do Helsinek (17-20 lipca), następnie do Rygi (26-28 lipca), aby w dniach 3-6 sierpnia zacumować w Szczecinie. Niestety, na cały miesiąc nie mogłam wybrać się na morze, więc wybrałam się jedynie na ostatni etap Ryga-Szczecin. I był to wybór najlepszy z możliwych. 🙂

🙂

     
       Dojazd do Rygi zajął nam autokarem zaledwie (;p) siedemnaście godzin i dopiero koło południa 27 lipca stawiliśmy się na miejscu z częścią ekipy, która również dołączała na ostatni etap. Zmęczeni byliśmy nieludzko, ale wystarczyło wysiąść z autokaru i przejść kilkanaście minut do miejsca, gdzie cumowały wszystkie żaglowce, by zapomnieć o całej podróży i zacząć chłonąć atmosferę tego ogromnego święta żeglarskiego. 🙂

taki widok nas przywitał. 🙂
na scenie ciągle się coś działo.
z widokiem na naszą keję. 🙂
       Korzystając z okazji i wolnego czasu, gdyż wypływaliśmy dopiero następnego dnia, planowałyśmy pozwiedzać Rygę, chociaż średnio nam to wyszło. Zdecydowanie bardziej ciągnęło nas na nabrzeże, gdzie stały zacumowane największe jachty. Mimo to, poświęciłyśmy na spacer prawie dwie godziny i nieco powłóczyłyśmy się z naszą załogą po małych ryskich uliczkach. Zdecydowanie jednak nie można tego nazwać zwiedzaniem, więc Ryga nadal znajduje się na liście miejsc, które chcę odwiedzić. 😉

Dom Kotów. 😉
      
        Jednak to nie ryskie Stare Miasto (chociaż jest wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO) było tego wieczoru największą atrakcją stolicy Łotwy. Wszystko, co najpiękniejsze, stało zacumowane przy promenadzie i w portach. Nawet dziki tłum ludzi, który przewijał się obok nich, nie przeszkadzał w kontemplacji. Jednak zmęczenie zaczęło nas dopadać i zbyt imprezowego nastroju nie miałam, więc spacerowaliśmy spokojnie po nabrzeżu, a później integrowałyśmy się z załogą na naszej łajbie. 😉 Ale widok ogromnych masztów na tle zachodzącego słońca na bardzo długo pozostanie w mojej pamięci. Nadal wspominam je z rozrzewnieniem, chociaż to już minął rok. Zresztą, sami zobaczcie. 🙂

       Rano zaczynało do mnie docierać, na co tak naprawdę się zapisałam i w czym biorę udział. I że za kilka chwil wypłyniemy na prawdziwe morze i że nie są to Mazury, gdzie po południu przybijemy do brzegu. Nie, tutaj mieliśmy być na wodzie prawie dobę, później krótka przerwa na lądzie w celu uzupełnienia zapasów i początek regat, czyli kilka dni na morzu bez zawijania do portu. Sam fakt wypłynięcia na wody Zatoki Ryskiej był już poważnym przedsięwzięciem, gdyż wszystkie jachty startowały w określonej kolejności i o określonej godzinie, by utworzyć piękną paradę, którą oglądali zgromadzeni tłumnie mieszkańcy. 🙂

       Tuż po wyjściu z portu kapitan zarządził, że ster przejmuję ja. Niewiele razy stresowałam się tak mocno jak wtedy, bo pojęcie o sterowaniu mam zerowe, ba, przecież ja ledwo prawą stronę od lewej rozróżniam. Wytrzymałam pół godziny, kręcąc jachtem szalenie, bo wyrównywanie kursu zupełnie mi nie szło. Nie spodziewałam się w ogóle, że w trakcie trwania rejsu będę musiała sterować i nie było to pierwsze rozczarowanie, z którym przyszło mi się mierzyć. Naprawdę, takiej niewiedzy na temat tego co się robi w trakcie rejsu morskiego to chyba nikt nigdy wcześniej nie zaprezentował. Trzeba było nadrabiać dobrymi chęciami, ale z tym różnie później bywało. 😉

       Pomimo krótkiego incydentu z prowadzeniem jachtu, bardzo miło wspominam wychodzenie z Rygi i pływanie po Zatoce. Nigdy wcześniej nie widziałam tylu statków w jednym miejscu na wodzie, tak pięknych i dostojnych, z cudownie pełnymi żaglami. Widoczność dopisywała, pogoda była śliczna, można było się w pełni rozkoszować samym faktem przebywania na morzu. Wtedy jeszcze niosła mnie adrenalina, wszystko było nowe i niepowtarzalne. I wcześniej widywane tylko na filmach. Naprawdę, Zatoka Ryska tego dnia prezentowała się niesamowicie. 🙂

że niby taki ze mnie żeglarz wielki jest. ;p
       Pierwsze godziny na wodzie były piękne, z każdej strony otaczały nas inne jachty, chociaż dość szybko wszyscy się porozpraszali i widywaliśmy już tylko pojedyncze jednostki. Załoga zaczynała się poznawać, każdy wiedział, w której wachcie jest i co należy do jego obowiązków. Mojej wachcie, po pierwszej pełnionej przy wyjściu z portu, przypadła dodatkowo jeszcze wachta kambuzowa (czyli przygotowywanie posiłków dla całej załogi). Nie wiem czemu żyłam w przeświadczeniu, że oznacza to, iż nocna wachta nas omija, ale pobudka przed czwartą rano (bo o czwartej następowała zmiana) dość boleśnie pozbawiła mnie złudzeń. Zwłaszcza że wachta wcześniejsza była w tak dobrym humorze, że postanowiła zażyczyć sobie kisielku na dobranoc. I dostała ten kisiel, wszyscy go sobie zjedliśmy. Ale opowieść o pierwszej w życiu nocnej wachcie, to już materiał na kolejną notkę. Zapraszam. 😉

pierwszy zachód słońca na Morzu Bałtyckim. 🙂
bo kisiel najlepiej smakuje o czwartej nad ranem. 🙂
~~Madusia.

PS. Jeszcze raz dziękuję, że jesteście. I zapraszam do polubienia profilu na fejsie. 🙂

83 komentarze

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *